Świerklaniecki klimat | Olympus

   Mam brak weny twórczej.
   W sensie nie chodzi o zdjęcia, bo w tym temacie jestem bardzo do przodu i mam bardzo dużo zdjęć do publikacji, co niedługo zrobię. Chodzi o to, że mam tyle tematów w głowie, które chciałabym omówić, ale jakby nie mam pomysłu, jak je przedstawić. Nie potrafię się wysłowić. Często w myślach omawiam sama ze sobą pewne sprawy i potem żałuję, że tego nie zapisuję. Chyba muszę wrócić do pisania opowiadań, bo powoli brakuje mi słów. A jednak czeka mnie matura i należałoby jednak trochę potrenować przed rozprawką. W sumie dobry pomysł.
   W ogóle został mi ostatni tydzień szkoły. Jestem w szoku, że dotrwałam aż do tego momentu, choć byłam przekonana, iż w którymś roku zawalę na tyle, że się nie pozbieram. A ten semestr okazuje się tym najlepszym. Czy mogę być dumna? Będę dumna, jeśli poradzę sobie poza szkołą, gdzie czeka mnie już dorosłe życie. Praca, rachunki, praca, podatki, praca... i gdzieś w międzyczasie realizowanie swoich małych celów, by osiągnąć ten wielki. Brzmi absurdalnie? Hm... Na pewno będę się starała, by moje życie nie było nudne. 
   Na pewno nudno nie było w tym tygodniu. Pojechałam z moim kumplem Sławkiem do Świerklańca na wieczorny spacer. Przy okazji wzięłam aparat, bo w końcu obiecałam sobie brać aparat już wszędzie. Sławek to człowiek kochający świat. Widzi piękno, które skrywa w sobie nasza Matka Ziemia. Dlatego był tego dnia najlepszym towarzyszem do foto-spaceru. Jest jedną z niewielu osób, które uważa tak samo jak ja, że świat jest piękny.




   A Świerklaniec jest na tyle wyjątkowy, że w idealny sposób pokazuje, jak bardzo się nie mylę.






   A ten ogromny zbiornik Kozłowa Góra... Tam się dopiero dzieją przeróżne rzeczy.





   W czasie końcówki zachodu słońca kolory na niebie stały się niesamowicie pastelowe. Rzadko widuję taki efekt, bo nie zawsze patrzę w drugą stronę podczas zachodu. Tego dnia było po prostu wyjątkowo. Musiałam pojechać aż tutaj, żeby docenić w całości tą złotą godzinę.
   Ale to nie wszystko.
   Usiadłam z kumplem na wale, tuż przy linii wody, by obserwować naturę, jaka pokazała się dopiero po zmroku. Zaobserwowaliśmy kilka bocianów, polujących na ryby, które akurat były blisko powierzchni, by łapać jakieś przedziwne owady. I mało tego - to, co zobaczyłam kilka chwil później, zaparło mi dech w piersiach. Te małe robaczki nie miały tylko wrogów w rybkach. Okazuje się, że w powietrzu tez im coś zagraża. Coś czarnego śmignęło mi przed oczami bardzo szybko. Nie zdążyłam się przyjrzeć, więc sądziłam, że to jakiś ptaszek. Ale przeleciał kolejny i kolejny. Spojrzałam w górę i zobaczyłam dziesiątki małych nietoperzy podczas żeru nad zalewem. Co prawda, to nie pierwszy raz, gdy je widzę, ale w takich ilościach i to nad wodą - jeszcze nigdy! To było na tyle fascynujące, ponieważ rzadko się je widuje. Niektóre leciały naprawdę blisko naszych głów, dzięki czemu słyszeliśmy dźwięk ich skrzydełek. Taki obraz przetaczał nam się przed oczami, ozdobiony dźwiękami świerszczy i ptaków, które jeszcze nie poszły spać. W dodatku przez zalew przetaczał się dziwny odgłos, jakby ciche huczenie czy dźwięk jakiegoś urządzenia. Nie mamy do tej pory pojęcia, ale było to dość tajemnicze.
   Trzeba było wracać, więc zawinęliśmy się, by zdążyć na jakikolwiek autobus. Po drodze zrobiłam jeszcze parę zdjęć, ponieważ nad stawem w parku światło odbijało się pięknie, a woda była niesamowicie spokojna, przez co wydawała się być lustrem.






   Uwielbiam takie wieczory.
 
   P.s. Tak, wiem, mogą być niewyraźne ostatnie zdjęcia, ale bez statywu niewiele mogłam zrobić, by bez ruchu naświetlić zdjęcie. I tak wyszły lepiej, niż się spodziewałam.

Komentarze